https://www.youtube.com/watch?v=654mJljhz5E
W tydzień po powrocie zdecydowałam się na wycieczkę do Malej Fatry na Słowacji. Byłam tam pierwszy raz ok 7 lat temu i od tamtego wyjazdu zaczęła się moja przygoda z wycieczkami po górach. Niestety podczas tamtej wyprawy, nie udało mi się zdobyć najwyższego szczytu tego pasma górskiego. Dlaczego? Najprostszą odpowiedzią będzie: bo tak. Trzeba więc było nadrobić zaległości, bo trochę wstyd.
Z Warszawy wyjechaliśmy w piątek 6 października ok 19:20 z placu Defilad. Docelowo mieliśmy się znaleźć w Popradzie ok 4:05. I tak faktycznie było, mimo opóźnień na trasie. Docelowo bus jedzie do Budapesztu, jakby ktoś potrzebował można wybrać się aż tam. Ostatnio w Polsce zaczął działać nowy przewoźnik Leo Express Bus, firma czeska i całkiem fajna alternatywa dla Polskiego Busa. Oprócz zwykłych siedzeń, w busie znajduje się też tzw. business klasa, z dodatkową przestrzenią na nogi. Miejsca oczywiście numerowane i jak ktoś ma ochotę na lepsze warunki musi dopłacić. W business klasie w cenie biletu miały być dodatkowo dwa napoje i przekąska gratis (tak przynajmniej głosiła ulotka pozostawiona na siedzeniu). Niestety, z tych obiecanek dostaliśmy tylko po butelce wody.
W Popradzie mieliśmy przesiadkę do pociągu jadącego do miejscowości Vrútky, skąd zaczynała się nasza trasa. Zaraz obok Vrútky znajduje się miejscowość Turčianske Kľačany, gdzie znaleźliśmy otwarty sklep i zakupiliśmy ser bryndza, bardzo słony i zapychający, sam raz na śniadanie:). W miejscowości tej wystąpiła bardzo ładna tęcza.
Po śniadaniu ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku szczytu Suchý (1468 mnpm).
Niestety, po drodze zgubiliśmy szlak, ale i tak mimo wszystko udało się dotrzeć do Chaty pod Kľačianskou Magurou, która była po drodze. W chatce tej były jedne z najlepszych pączków jakie do tej pory jadłam, które musiałam zapić oczywiście Kofolą.
Po drugim śniadaniu ruszyliśmy w dalszą trasę. Postanowiliśmy przetrawersować Suchego żółtym szlakiem - byłam tam już podobno, więc straty większej nie było. W drodze czerwonym szlakiem na Malý Kriváň pogoda zaczęła się polepszać i widoki były coraz bardziej spektakularne. Chwilami nawet wyglądało słońce, co jeszcze bardziej podkreślało piękno gór.
Najwyższe szczyty pokryte były śniegiem, jak widać na poniższym obrazku.
W końcu udało mi sie dotrzeć na szczyt Veľký Kriváň (1709 mnpm), nadrobiłam więc swój brak. Moja radość była tak wielka, że aż zmrużyłam oczy z radości:)
Po zdobyciu najwyższej góry w paśmie zeszliśmy do Chaty pod Chlebom aby tam zanocować. Oczywiście miejsc na łóżkach nie było, wiec dostaliśmy podłogę na strychu. Oznacza to, że spaliśmy na podłodze, ale schronisko zapewnia materace (całkiem miękkie) i koce. Tak więc, swojej własnej karimaty mieć nie trzeba jeśli ma się rezerwację na strych, wystarczy śpiwór. I to też lekki, bo jest tam bardzo ciepło. Jedyny minus tego miejsca to brak osłony przed światłem ogólnym w pokoju.
Dlatego też, warto sobie coś powiesić, aby osłonić się od nadmiernego światła żarówki, jeśli chce się iść spać przed ciszą nocną (cisza nocna w tym schronisku obowiązuje od 23). W naszym przypadku bardzo dobrze ochroniły nas od światła kurtki oraz moja chusta na szyję z Tajlandii (hehe kolejne zastosowanie, naprawdę warto było ją nabyć). Jeśli chodzi o stronę kulinarną schroniska, to bardzo ciekawą propozycją jest gulasz z jelenia, oczywiście popity Kofolą lub piwem, zależnie
od upodobań:).
Kolejny dzień nie był już taki ciekawy. Pogoda była nie najlepsza, a mnie bolała noga. Dlatego też, zeszliśmy szlakiem zielonym do miejscowości Šútovo, skąd pociągiem dojechaliśmy do Žiliny a potem do Bohumína. Moim marzeniem jest zdobyć w końcu magnes z tej miejscowości, ale za każdym razem gdy tam jestem, sklepik na stacji, gdzie można kupić magnesy jest zawsze zamknięty. Może zamówię w końcu on-line?
Z Bohumína pociąg zabrał nas do Warszawy, gdzie byliśmy jakoś po 21 i tak skończyła się wycieczka.
Poniżej trasa jaką przebyliśmy pierwszego dnia. Drugim dniem nie ma co się chwalić:)
mapka ze strony mapa-turystyczna.pl |