wtorek, 10 stycznia 2023

4 x Berlin

Jakoś tak mi się życie ułożyło, że w przeciągu ostatniego roku zdarzyło mi się być aż cztery razy w Niemczech, głównie w Berlinie. Jednym z powodów tego było wprowadzenie w miesiącach czerwiec - sierpień biletu za 9 €, które na pewno wsparły turystykę w tym kraju. W Berlinie byłam po raz pierwszy w życiu i naprawdę zaimponowało mi to miasto. Przede wszystkim tym, że posiada tak wiele ciekawych muzeów, których nawet połowy jeszcze nie obejrzałam. I nie mówię tu o muzeach gdzie zwiedza się stare zakurzone dzieła sztuki, ale bardzo życiowe współczesne tematy i niedawną historię z XX w.

Pierwszy wyjazd miał miejsce w maju. Był to raczej zapoznawczy wyjazd, podczas którego chciałam zwiedzić jak najwięcej znanych miejsc w Berlinie i poruszałam się głównie na rowerze, pożyczonym od miejscowego kolegi. Potem w czerwcu za 9 € przejechałam część północnych Niemiec, aż do Berlina oraz pobliskich gór Harz (o tym będzie w innym wpisie). We wrześniu nastawiałam się głównie na muzea, ale też na inne miejsca, których nie udało mi się zwiedzić wcześniej w Berlinie. Ostatni raz w grudniu to było przejazdem tylko, gdyż miałam tam samolot do innego celu mojej podróży. Ale o tem potem :) 

1. Brandenburger Tor - odwiedzam ją za każdym razem gdy jestem w Berlinie i uważam, że to bardzo fascynująca budowla. Nie wiem czemu, ale podobnie jak wieża Eiffla jest dla mnie takim must see i symbolem miasta :)


2. Fernsehturm, czyli wieża telewizyjna - warto tam wejść ze względu na piękny widok z góry na miasto, chociaż jeden raz zdecydowanie wystarczy. Wieża pięknie prezentuje z zewnątrz, warto ją też podziwiać z dołu:)


3. Berliner Mauer - symbol dziwnej sytuacji, jaka miała miejsce w tym mieście podczas zimnej wojny. Obecnie to kolorowa atrakcja turystyczna przypominająca, jak bezsensowny był podział miasta w przeszłości, o którym warto wiedzieć i nie powtórzyć więcej.



4. Alexanderplatz - bardzo znane miejsce, ale nie jest jakoś specjalnie ładne. Na pewno zwraca uwagę stojący na nim zegar światowy, który wskazuje godzinę w różnych częściach świata. Nic więcej ciekawego tam nie znalazłam.

Widok nocny

5. Lotnisko Tempelhof - to zdecydowanie jedno z moich ulubionych miejsc na mapie Berlina. Lotnisko zakończyło swoją działalność w 2008 roku i do tej pory nie podjęto decyzji co zrobić na jego terenie. Obecnie jest to miejsce spotkań, po płycie lotniska można sobie pojeździć rowerem (mi objechanie całego lotniska zajęło ok. 40 minut). Można tam też spotkać pasące się owce i to był najlepszy widok w centrum miasta :)


6. Checkpoint Charlie - najbardziej znane przejście graniczne z czasu RFN i NRD. Obecnie w punkcie tym nie ma już przejścia, natomiast zostały zawieszone wizerunki żołnierzy obu stron tj. amerykańskiego i radzieckiego. Jest to teraz atrakcja turystyczna i wiele osób tam przybywa i robi sobie zdjęcia. Podobno można też zdobyć pieczątkę potwierdzającą przejście przez granicę, ale ja niestety takiej jeszcze nie mam.


7. Postdamer Platz - w czasach zimnej wojny plac ten stał się symbolem podzielonego Berlina gdyż przez jego powierzchnię przebiegał Mur Berliński i resztki tego muru są tam nadal zachowane. Obecnie znajdują się tam nowoczesne budynki, mieszkania, biura, sklepy i restauracje. Dla mnie najbardziej charakterystyczna dla tego miejsca jest wielka kolorowa żyrafa z klocków LEGO.

8. Pomnik Pomordowanych Żydów Europy - pomnik upamiętniający wszystkich Żydów, którzy zginęli w czasie II wojny światowej. Jest on bardzo rozległy, obejmuje obszar ok. 19 tys. m2 i składa się z 2711 betonowych słupów o zróżnicowanej wysokości. Pomiędzy słupami można spacerować, ale można się też zgubić.


9. Stasi Museum - nie, nie to nie jest muzeum cioci Stasi z Klanu a muzeum bardzo poważnej instytucji, którą w latach zimnej wojny było Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego (Ministerium fur Staatssicherheit). Można tam zobaczyć jak wyglądało wnętrze tej instytucji, poczytać jakie praktyki stosowała, posłuchać wspomnień ludzi z tamtych czasów, a nawet zobaczyć co i jak lubił jeść na śniadanie sam boss Erich Mielke. Muzeum znajduje się w dzielnicy Lichtenberg, w głównej siedzibie Stasi. Osobiście uważam, że to jedno z lepszych muzeów w Berlinie, można tam spędzić naprawdę dużo czasu, a jak się jeszcze umie niemiecki i interesuje tematyką zimnej wojny, to już w ogóle cudownie. Gorąco polecam. Trzeba zarezerwować min. 3 h.



10. DDR Museum - czyli muzeum czasów NRD, trochę takie nasze muzeum PRL tylko bogatsze. Można w nim obejrzeć sprzęty z tamtego okresu, zwiedzić typowe nrdowskie mieszkanie, przejechać się winda, a także przejechać się trabantem. Trzeba tam zarezerwować sobie ok. 2-3 h, zależy kto jak wnikliwie ogląda wszystkie eksponaty.

Którym Bogdanem dzisiaj jesteś?

11. Körperwelten Museum, czyli Świat Ciała - idealne muzeum dla prawdziwych fascynatów ludzkiego ciała. W muzeum można zobaczyć jak wyglądają poszczególne elementy, od kości do naczyń krwionośnych. Eksponaty, powstały z prawdziwych ciał ludzi, którzy zdecydowali się oddać swoje ciało na cele naukowe. Ciała te poddawane są technice plastynacji, czyli wymiany wszystkich płynów ustrojowych i tłuszczy na roztwór plastyczny (polimery). Powoduje to zatrzymanie rozmnażania się bakterii gnilnych, które są odpowiedzialne za rozkład ciała. Jest to technika opracowana przez Niemca Gunthera von Hagen. Cały proces składa się z kilku etapów i trwa kilka miesięcy. Oprócz ciał ludzkich można tam też znaleźć eksponaty z ciał zwierząt np. psa, kota, cielaka itd. Muzeum nie jest bardzo duże, ok. 1,5 h wystarczy żeby wszystko zobaczyć. Z szacunku dla ciał nie zamieszczam tu żadnego ich zdjęcia, ale za to jest fantazyjne krzesło o którym pewnie niejedna osoba marzy :)

12. Treptower Park - zwany przeze mnie sowieckim parkiem, to hołd oddany żołnierzom radzieckim walczącym w Bitwie o Berlin z 1945 roku. Znajdują się tam pomniki upamiętniające żołnierzy radzieckich min. Pomnik Żołnierza Radzieckiego czy Pomnik Matki Rosji. Typowo sowieckie miejsce, osobiście przypominające mi Twierdzę Brzeską w Białorusi. 


13. Weihnachtsmarkt - jako że ostatnia moja wizyta miała miejsce na początku grudnia, w mieście zaczęły się już jarmarki świąteczne i było ich całkiem sporo. Właściwie to co jakiś czas można było je spotkać, mniejsze lub większe, bardziej bogate lub mniej. Głównym celem był oczywiście najbardziej słynny Gendarmenmarkt, wejście tam jest biletowane w cenie 1 €, ale dzięki temu nie ma tam też dzikich tłumów. Poza tym, kasę obsługiwała Polka :) Na tym jarmarku zostałam posiadaczką pamiątkowego kubka. Piłam tam popularny w czasie świątecznym napój z mleka i jajek Eggnog, dobry choć trochę za słodki. Przy zakupie trzeba było zapłacić 3 € kaucji za kubek. Ja oczywiście kaucji nie chciałam z powrotem tylko uciekłam z kubkiem :)

Można kupić nawet Pína Coladę, nie próbowałam czy mają grzaną :)

Prost!

14. Drachenberg - po zachodniej stronie Berlina, nad rzeką Havlą, znajduje się wielki las Grunewald. Bardzo fajne miejsce na spacery, znajdują się w nim małe stawiki, gdzie kąpią się ludzie, czasami au naturel, a także punkty widokowe z widokiem na Berlin. Ja właśnie w taki dotarłam i zrobiłam zdjęcie miasta :)


15. IKEA - w IKEA można wypić darmowa kawę lub czekoladę ! Nie kojarzę czegoś takiego w Polsce, ale dawno nie byłam to mogę być niezakualizowana.

To są jak do tej pory miejsca, które mi się najbardziej w Berlinie podobały, pewnie jest ich jeszcze więcej i wciąż czekają, aż je odkryje. Na pewno jeszcze tam kiedyś pojadę, wizyta w tym mieście sprawiła, że zaczęłam bardziej interesować się historią Europy i świata w XX w. A była to historia niezwykle burzliwa i ciekawa. Berlin to miasto bardzo różnorodne, można tam spotkać różne grupy społeczne, różne narodowości, języki, kolory skóry. Niektórzy mówią, że Berlin to nie Niemcy, także podobno nie ma co się sugerować, że tak wygląda całą reszta kraju. Może coś w tym jest, nie wiem, bo chyba za krótko byłam w innych rejonach... Tymczasem jeszcze kilka ciekawych fotek :)

Hipsterska ulica, klimatem trochę przypomina mi ulice w krajach latynoskich :)

Dworzec Główny, wygląda bardzo nowocześnie

Jakoś mam słabość do Marleny :)

Zachód słońca nad brzegiem rzeki Sprewa 

Prysznic w hostelowym dwuosobowym pokoju :) 

Berlin zimą








niedziela, 8 stycznia 2023

14 lat (uwaga bardzo dużo zdjęć)

O Kirgistanie usłyszałam po raz pierwszy około 2008 roku, zachwyciły mnie wtedy opowieści o małym kraju, gdzie 93% powierzchni pokrytej jest górami, a przejazd z jednego końca na drugi to wiele godzin w podróży. Postanowiłam sobie wtedy, że któregoś dnia się tam wybiorę i zobaczę to na własne oczy. 14 lat zajęło mi zebranie się w sobie, aby spełnić to marzenie i w końcu się udało...

Jak Matt Damon

Mniej więcej 1,5 tygodnia przed wyjazdem spotkałam się z koleżanką, która kolejnego dnia została zdiagnozowana Covidem. Od tamtego momentu żyłam w permanentnym stresie, czy się zaraziłam i czy czasem nie spowoduje to, że będę musiała zrezygnować z wyjazdu. Czekałam z niepokojem na objawy, ale mijały kolejne dni, a ja czułam się bardzo dobrze. W końcu, tuż przed wyjazdem, zrobiłam test i okazało się, że wszystko jest w porządku i żadnej korony nie mam. Głupi ma zawsze szczęście, albo po prostu mam już mega odporność jak Matt Damon w filmie "Contagion" 😁

Lot do Kirgistanu

Nie ma bezpośrednich lotów pomiędzy Warszawą a Kirgistanem, tak więc lot odbył się z przesiadką w Stambule. Łącznie lot bez oczekiwania zajął ok. 8h, ale przesiadki też nie były jakieś mega długie żeby o tym wspominać i narzekać. 

Biszkek 

Stolica kraju to pierwszy przystanek w podróży, tuż po wylądowaniu. Biszkek nie zawsze miał taką nazwę, w latach 1926 - 1991 nazywał się Frunze dla uczczenia rewolucjonisty i dowódcy Armii Czerwonej Michaiła Frunze, który właśnie stamtąd pochodził. Ehh mam ja jakąś słabość do rewolucji :) Z tego powodu lotnisko w Biszkeku jest oznaczone jako FRU.

Samo miasto nie jest jakieś piękne, przypomina typowe sowieckie miasta z wielkimi budynkami, budowanymi na kształt kloców i wielkim placem w centrum. Osobiście bardzo przypominał mi Mińsk, także samo miasto nie porywa, natomiast otoczenie już tak. Od razu widać, że to górzysty kraj, bo gdzie nie spojrzysz dookoła to góry. Cudownie!!!


Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że Kirgistan to kraj w ok. 88% islamski. Jakoś nigdy tego nie podejrzewałam i myślałam, że panuje tam prawosławie. Można więc zobaczyć meczety, ale wejście tam jest dość restrykcyjne. Kobiety muszą być całe okutane i mogą wejść tylko do wydzielonej części. Facetów też nie zawsze chętnie wpuszczają, jeden kolega musiał np. powiedzieć, że jest muzułmaninem z Bośni i Hercegowiny, bo wyglądał za mało kirgisko.


W Biszkeku odwiedziliśmy największy bazar w tym mieście tj. Osz Bazar. Można tam kupić różne pamiątki lub akcesoria dla koni (w tym kraju koń to zdaje się narodowe zwierzę bo wszyscy na nich jeżdżą), ale również rzeczy użytku codziennego, owoce, przyprawy itp. Mi najbardziej spodobał się sklep z tradycyjnymi strojami kirgiskimi, a szczególnie przypadł mi do gustu poniższy czepek :)

Ta koszulka na tym wyjeździe umarła a miała 16 lat :)

Trekkingi

Ala Archa

Jak wyprawa do górzystego kraju to oczywiście nie może nie być trekkingów. Już kolejnego dnia ruszyliśmy w pierwszy z nich tj. trekking do Parku Narodowego Ala Archa. Park ten znajduje się niedaleko Biszkeku i mieliśmy tam dojść do wodospadu. Niestety, coś poszło nie tak i ostatecznie wodospadu nie widziałam, ale były inne ciekawe widoki. Sam trekking nie był jakiś bardzo wymagający, trwał ok 6 h, ale bardzo dobry to start i rozgrzewka przed kolejnymi wyzwaniami:)





Jezioro Ala Kul

Kolejny trekking miał nam zająć ok. 3 dni, a punktem kulminacyjnym miało być właśnie widok na jezioro Ala Kul. W tym celu trzeba było przetransportować się z Biszkeku do miejscowości Karakol, która znajduje się we wschodniej części kraju. Pierwszego dnia ruszyliśmy w słonecznej, ciepłej pogodzie i szliśmy ok 7 h. Do celu, czyli naszych jurt, gdzie mieliśmy nocować, dotarliśmy jeszcze przed zachodem słońca. Widoki były piękne, pojawiały się pierwsze stada koni a po drodze w jednej z jurt można było zakupić piwo. Na koniec trekkingu tego dnia można było zażyć kąpieli w górskiej rzece. Woda temperaturę miała dość niską, ale oczywiście musiałam się w niej wykąpać. Dzięki temu pobudziłam krążenie na tyle, że przez resztę nocy było mi ciepło. Tuż przed snem osoby obsługujące jurty zapaliły nam ognisko przy którym można się było ogrzać, gdyż po zachodzie słońca zrobiło się konkretnie zimno.






Drugi dzień trekkingu był wg mnie najcięższym dniem podczas całego wyjazdu. Wtedy to znalazłam się na najwyższym punkcie w tych dniach, czyli prawie 4000 m n.p.m. Tego też dnia powstało moje najlepsze zdjęcie :) Oczywiście wejście na taką wysokość to dla mnie tzw. bułka z masłem, kilka razy wyprzedzałam nawet przewodnika. Gorzej było z zejściem, które na trasie tego dnia było wyjątkowo strome i trudne. Nachylenie normalnie z 80 stopni, z góry co jakiś czas spadały kamienie a ludzie się przewracali lub bezwładnie lecieli w dół. Na szczęście udało się zejść bez większych ofiar, ale właśnie wtedy poczułam, że sypią mi się kolana, mimo zastosowania kijków. Zdecydowanie potrzebowałam albo dnia przerwy albo dobrych wzmacniaczy na kolana.



Widok na Ala Kul, ja i górski pies




Na koniec tego dnia była możliwość kąpieli w gorącym źródle w dolinie Altyn Arashan. Po wielu godzinach wyczerpującego trekkingu, było to po prostu cudowną przyjemnością :)

Ostatni dzień to już tylko zejście w kierunku Karakol, odpoczynek i czas spędzony w tym mieście.

Podobno jak Szwajcaria, nigdy nie byłam to nie potwierdzam


Jezioro Song Kul

Po kilku dniach odpoczynku oraz nabyciu wzmacniaczy na kolana, byłam gotowa ruszyć w kolejny trzydniowy trekking. Wzmacniacze kupiłam oczywiście kirgiskie za śmieszną cenę ok 6 zł, ale dosłownie uratowały mnie podczas tych trzech dni. Była też możliwość przejechania trasy trekkingu koniem, ale gdzież tam będę męczyć zwierzę. Pogoda podczas wyjścia była dość pochmurna a sam klimat przypominał mi Szkocję. Trekking ten też był o wiele łatwiejszy niż poprzedni, co nie oznacza, że nie było ciekawych widoków i niespodzianek.






Toaleta z widokiem na jurty, bardzo dobry i wytrzymały papier toaletowy :)

Drugi dzień zaczął się bardzo gęstą mgłą, która utrzymywała się przez większość trasy. Mgła była tak gęsta, że nie było nic widać na odległość ok. 2 metrów. Łatwo było się zgubić, jeśli nie szło się wystarczająco blisko osoby przed tobą. Na szczęście spadł lekki śnieg, więc przynajmniej ślady się zaznaczały. W jednym z miejsc była tak gęsta mgła, że było widać dosłownie nic. Nagle w oddali było słychać jakieś tupanie, przestraszyłam się, że to może stado dzikich koni mnie zaraz stratuje. Okazało się jednak, że to wielkie stado owiec. Super był to widok!!!



Rozpogodziło się jednak później, gdy dotarliśmy do jeziora Song Kul, świeciło słońce i było bardzo przyjemnie. Kto był chętny mógł wynająć konia za opłatą i pojeździć na nim wzdłuż jeziora. Ja oczywiście spróbowałam, bo czemu nie jak jest okazja, ale niestety poniosłam totalną porażkę. Jakoś nie mogłam się dogadać z koniem i po 15 minutach się poddałam. Właściciele koni popatrzyli na mnie z politowaniem i nawet nie chcieli przyjąć ode mnie zapłaty za konia. Ehh, no cóż nie we wszystkim możemy być dobrzy...



W nagrodę pocieszenia po nieudanej próbie z koniem poszłam sobie na krótki trekking, żeby z góry podziwiać zachód słońca. Jestem z tego bardzo zadowolona :)

Ja na koniu :)


Ostatniego dnia było już tylko zejście w dół i przetransportowanie w kierunku Biszkeku. Był to ostatni dzień w kirgiskich górach i było mi bardzo trudno się z nimi rozstać. Na szczęście góry pożegnały nas piękną słoneczną pogodą i nawet mimo przymrozku w nocy i nad ranem gdy wychodziliśmy z jurt, nadrobiły swym pięknem.




Ciekawe miejsca poza trekkingami 

Kirgistan to oczywiście nie tylko trekkingi w górach. Warto rozglądać się dookoła, przemieszczając się z miejsca na miejsce, gdyż można natknąć się na prawdziwe naturalne dzieła sztuki :)

Kanion Skazka (Bajka)

Prawdziwie bajkowe miejsce, gdzie można spędzić godziny wędrując po górkach i dolinkach, w przepięknym słonecznym rudym kolorze. Kanion ten znajduje się na południu jeziora Issyk Kul (największego jeziora na terenie Kirgistanu) i zdecydowanie jest to Must See, szczególnie w promieniach zachodzącego słońca...





Jeti Oguz (7 byków)

Dolina niedaleko Karakol z ciekawymi formacjami skalnymi w kolorze czerwonym. Podobno wygląda jak 7 części, stąd jego nazwa.



Kanion Konorcheck

Piękne miejsce znajdujące niedaleko Biszkeku w kierunku na Karakol. Można tam wędrować a nawet się zgubić, co mi się przez moment zdarzyło. Na szczęście się odnalazłam :) Trochę skojarzyło mi się z jordańską Petrą, tylko taką trochę bardziej zieloną, a wszystkie kształty powstały naturalnie, bez interwencji ludzkiej.





Jezioro Issyk Kul

Podczas wyprawy nie zabrakło oczywiście chwili nad największym jeziorem Kirgistanu. Można się tam wykąpać lub pospacerować brzegiem. Jezioro wygląda jak morze, nie widać przeciwnego brzegu.


Karakol

Miasto na wschód od jeziora Issyk Kul, dobra baza wypadowa do trekkingów. Wygląda typowo sowiecko - kirgisko, trochę rozkopane, warto zobaczyć tylko pod kątem tego jak bardzo miasto może być brzydkie :)

Karakol i jego ciekawe oblicze :)



Inne ciekawe:

1. Jedzenie - jedzenie jest tu przepyszne i całkiem tanie. Jadłam zarówno dania w restauracjach jak i podczas trekkingu. Nowe dania jakie udało mi się spróbować to:

 - beszbarmak - jest to danie z makaronu i mięsa (koniny lub baraniny). Ja oczywiście spróbowałam wersję z koniną bo nigdy nie jadłam tego mięsa - smak ciekawy.


- zupa sorpa - ta akurat była bardzo mięsna i też zawierała mięso z konia.

 - manti, czyli pierożki na wzór gruzińskich chinkali z mięsem i cebulą. 

 - kurut, czyli kulki z wysuszonego zsiadłego mleka, bardzo twarde i mają słonawy posmak oraz bardzo intensywny zapach. Jest to taka ichniejsza przekąska jak nasze paluszki lub chipsy, ale chyba zdrowsza :)

- małe prostokątne chlebki domowej roboty, wypiekane w warunkach domowych - nie pamiętam ich nazwy. Ogólnie pieczywo to bardzo mocna strona kuchni kirgiskiej, prawdziwe, bez ulepszaczy, przygotowywane na świeżo, nie z produktów mrożonych.

2. Jurty - jurty to tradycyjne przenośne domy kirgiskie, obecnie często już zastępowane zwykłymi domami murowanymi. Można je spotkać w miejscach turystycznych i jest to często jedyna możliwość nocowania podczas trekkingów. Jurty zbudowane są na metalowym stelażu i pokryte materiałem izolacyjnym, chroniącym przed utratą ciepła. Na trasie można było spotkać jurty, gdzie spało się bezpośrednio na podłodze lub z wstawionymi łóżkami. Gdy temperatura jest bardzo niska, można w środku zapalić tzw. kozę czyli piec z wylotem w dachu, który bardzo skutecznie ogrzewa wnętrze.

 



Turysta odpoczywający po trekkingu :)

3. Konie vs. konie - jak już wspominałam wcześniej w Kirgistanie jest dużo koni tj. zwierząt. Można było je spotkać na każdej trekkingowej trasie, czy to w formie naturalnej czy jako zwierzę domowe. Ludzie tu nie jeżdżą jednak tylko na koniach, maja tez samochody. Niektóre bardzo stare i rozpadające się, ale nadal dające radę. Jak się chce to można :)


4. Ludzie - ludzie są tu bardzo przyjaźni i gościnni. Podczas trekkingów zawsze dostawaliśmy suto zastawione stoły, a takiej ilości jedzenia nie dało się przejść. Jedzenie to było bardzo smaczne, świeże i naturalne jak z gospodarstwa ekologicznego (dżemy pełne owoców, świeżo pieczony chleb, wyrabiane ręcznie masło itp.). Ludzie chętnie też integrują się z turystami, na ile oczywiście pozwalają ich zdolności językowe.


Taki stół nas czekał w jednej z jurt


Ludzie na ulicy w Biszkeku

5. Język - język kirgiski używa cyrylicy, ale to jest jedyne podobieństwo do języka rosyjskiego czy do innych języków słowiańskich. W brzmieniu przypomina bardziej język turecki i podobno należy do tej samej grupy. Nauczyłam się nawet jednego słowa tj.  рахмат (rahmat) i znaczy to dziękuje. Zupełnie co innego niż спасибо :) Oprócz języka kirgiskiego ludzie używają także języka rosyjskiego, więc spokojnie można się tym językiem tam porozumieć. Jeśli chodzi o angielski, to zależy gdzie. Oczywiście ludzie mający styczność z turystami radzą sobie nie najgorzej, ale często musiałam się tam porozumiewać na migi lub po prostu sięgać pamięcią do dawnych czasów, gdy rosyjskiego się uczyłam.


Podsumowując, Kirgistan to naprawdę piękny kraj a dla miłośników gór i trekkingów po prostu raj. Pomijając wytwory człowieka, czyli miasta uważam, że to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi jakie widziałam. Gorąco polecam wyprawę do tego kraju i zatracenie się w jego naturze i kulturze :)











Co cię nie zakili to cię wzmocni cz. 2

Zdobycie Kilimanjaro to bardzo niesamowite przeżycie, które na długo żyje w pamięci. Jednakże jak się wyjechało, to wypadało by tez wrócić, ...