niedziela, 4 października 2020

Bałkański kociołek i Ucho Maczety

Rok 2020 prawie minął, a z moich podróżniczych planów niewiele się zrealizowało. Trzeba być jednak elastycznym i zaadaptować swoje plany do aktualnej sytuacji. Korzystając wiec z chwili przerwy między pierwsza a drugą falą, postanowiłam choć na chwile wyrwać się z domu i pojechać gdziekolwiek. No może nie tak do końca gdziekolwiek, celowałam gdzieś w Europę południową bo tam mnie dawno nie było. Przypomniała mi się ostatnio jedna z podróżniczych rozmów z ubiegłego roku, gdzie padło hasło Kanion Matka. Od tamtej pory postanowiłam to miejsce zobaczyć, stąd też pierwotny kierunek wyjazdu --> Macedonia! Ostatecznie skończyło się na większej ilości krajów, o czym będzie poniżej.

Tym razem wybrałam transport lądowy - trochę mnie do tego zmusiła sytuacja, ale wiadomo, trzeba być elastycznym. Przejazd obejmował Polskę, Czechy, Słowację, Węgry, aż w końcu opuszczając Unię Europejską dotarłam do Serbii. Po drodze oczywiście będąc w Czechach musiałam zaopatrzyć się w Kofolę bo inaczej bym była bardzo smutna :)

Jest Kofola jest zabawa :)

Serbia

Przygoda rozpoczęła się w Serbii od chleba w jajku na śniadanie, tak swojsko bardzo :) W sumie w tym kraju nie widziałam za wiele, ale udało się odwiedzić miasto Nowy Sad, gdzie jest bardzo ciekawy deptak podobno przypominający Krakowskie Przedmieście w Lublinie. Coś chyba faktycznie w tym jest, można ocenić.

W Nowym Sadzie moją uwagę zwrócił też tzw. nachlany zegar (czy jakoś tak), ale dopiero przy drugim spojrzeniu.

W Serbii przejeżdżaliśmy też przez stolice Belgrad, ale jedyne z czym mi się kojarzy to miasto na chwile obecną to to, że w 2008 roku był tam finał Eurowizji, zawsze coś :)

Macedonia

Kolejnym przystankiem w podróży było jezioro Ochrydzkie znajdujące się na południu kraju tuż przy granicy w Albanią (granica przebiega też przez to jezioro). Jezioro jest przepiękne, otoczone górami i co chwile można spotkać jakąś cerkiew. Jako osoba w 1/4 genetycznie prawosławna, znam te klimaty i nawet przez chwile śniły mi się koszmary związane z moimi wspomnieniami z cerkwi z dzieciństwa. No trochę się tam dziwnie czułam, zwłaszcza że w hotelu w Ochrydzie był zapach jak w cerkwi, chyba za dużo go wdychałam. Ale te nieprzyjemności wynagradzał mi piękny widok z okna wprost na jezioro.

W Ochrydzie spotkałam się z groźnym drapieżnikiem, żółwiem macedońskim. Co ciekawe żółwie te łażą sobie dowolnie potrawie i trzeba bardzo uważać, że któregoś nie rozdeptać. Nie chciałabym tego widzieć.


Jest jeszcze miejsce jedno miejsce, które trzeba odwiedzić w Ochrydzie tzn. widok na cerkiew św. Jovana Kaneo, podobno jest to wizytówka tego miasta.

Oczywiście trzeba było też wybrać się w rejs po jeziorze statkiem, aby odwiedzić monastyr świętego Nauma, zadegustować bałkańskich przysmaków i obowiązkowo zamoczyć stopy w jeziorze. Niestety, na plaży nie leżał drobniutki mięciutki piasek, tylko twarde kamienie, wiec moje spacery po jeziorze skończyły się bólem stopy przez kolejnych kilka dni. Niektórzy zażywali też kąpieli w jeziorze w blasku księżyca, nawet mnie to kusiło, ale wizja tego ze będzie mi zimno jakoś chłodziła moje chęci. 

Po przyjemnościach nad jeziorem, kolejnym etapem podróży była stolica sąsiedniego kraju czyli Tirana. W drodze do Tirany odwiedziliśmy jeszcze jedno macedońskie miasto czyli Bitola oraz stanowisko archeologiczne, gdzie co raz odkrywają coś nowego, jeśli mają na to zasoby. Podobno w Macedonii jest tak, że wiele elementów historycznych odkrywanych jest zupełnie przypadkowo, np. podczas remontu piwnicy. Zdarza się tez, że jeśli nawet coś jest odkryte niekoniecznie musi być zgłaszane bo ktoś np. nie chce burzyć swojego domu.


Kto ma ochotę na marynowaną papryczkę w Mirindzie?

Albania

Podsumowując Tiranę, za dużo ciekawego tam nie było, to dość surowa stolica, z wyglądu przypominała mi Mińsk. Ale za to w tym mieście był najlepszy hotel z najlepszym jedzeniem podczas tego wyjazdu, więc zawsze coś :) Jedynym mankamentem był widok z okna na jakieś wysypisko śmieci, na szczęście okna były zapachoszczelne :)


Widok z hotelowego okna

W drodze z Tirany nad morze Jońskie odwiedziliśmy jeszcze jedno miasto albańskie tj. Gjirokaster. Miejscowość ta położna jest pośród gór, w okolicy znajduje się też twierdza, skąd roztacza się piękny widok na miasto. 

Kolejnym etapem podróży był pobyt w nadmorskiej miejscowości Saranda. Hotel w Sarandzie miał bardzo fajny widok na morze oraz na grecką wyspę Korfu. Jedynym mankamentem tego hotelu, a dla mnie niestety dyskwalifikującym, była cykada rycząca przez całą noc, dwie noce. Jako człowiek potrzebujący ciszy i spokoju do zaśnięcia odczułam te nocne koncerty bardzo :/

Jednym z ciekawszych punktów pobytu w Albanii było jeep safari wzdłuż wybrzeża. Widoki były po prostu przepiękne, a widziane z miejsca gdzie normalnie znajduje się dach samochodu nawet jeszcze bardziej fascynujące. Trzeba było też znaleźć czas na zmoczenie stóp w morzu, pobieganie po klifie i znalezienie bunkra :) Nie obyło się też bez problemów, bo w trakcie przejazdu okazało się ze akurat w jeepie w którym jechałam coś się zepsuło i musiałam przez moment jechać w innym jeepie ściśnięta pomiędzy dwoma starszymi panami. Dla wolnego człowieka jak ja to istna tortura, ale jakoś przeżyłam.



Są bunkry i to jest zajebiste :)

Kolejnego dnia zwiedziliśmy jeszcze Butrint, czyli Albańskie Pompeje. Nie widziałam oryginalnych Pompei więc nie wiem czy są lepsze czy nie, spojrzeć zawsze warto. Po wizycie w Pompejach kolejnym punktem było tzw. Niebieskie Oko (Syri i Kalter), zbiornik wodny o przecudnej urodzie o głębokości ponad 50m. Mi się bardzo podobał pod kątem kolorystyki, warto zobaczyć.


Niebieskie Oko na żywo wygląda lepiej i nawet się rusza, ale trochę koloru widać:)

Macedonia

Kolejnego dnia w końcu dotarłam do miejsca dla którego właściwie chciałam jechać do Macedonii, czyli do Kanionu Matka. Kanion można przemierzyć na dwa sposoby, drogą wodną lub lądową, samolotowa pewnie też można, ale po co. Ja oczywiście musiałam skorzystać z obu, tak wiec najpierw popłynęliśmy łódką wzdłuż kanionu do jaskini Vrelo a potem jeszcze spacerek po kamyczkach tyle na ile starczyło czasu. Co ciekawe po tym spacerze przestała mnie boleć stopa, chyba po prostu brakowało jej ruchu :)



Ta kurtka w tym roku obchodzi 10-lecie i pewnie jeszcze z drugie tyle wytrzyma:)



Na moment wystąpiła nawet tęcza!

Kanion leży ok 16 km od Skopje, wiec po tych przeżyciach był jeszcze czas na wieczorną wycieczkę po mieście a nawet kufel piwa :)

Kolejny dzień to spacer po dziennym Skopje. Miasto to zdecydowanie bardziej mi się podobało niż Tirana, chociaż chwilami jest dość przytłaczające wielkością budynków i ilością pomników. Chwilami naprawdę czułam się tam jak mały hobbit :) Skopje to miejsce narodzin Matki Teresy, która tu chyba bardzo lubią. Byłam bardzo zaskoczona że była kiedyś młoda bo zawsze ją kojarzę już jako zgarbioną staruszkę.


Motylem jestem... :)



Różne tematy:

- prawdziwa nazwa Macedonii to Północna Macedonia, nazwa, jak i kilka innych elementów musiało ulec zmianie w toku dążenia tego kraju do przynależności do Unii Europejskiej. Nie chcę tu wnikać w politykę, ale tak no trochę nie fair ich traktują,

- zdałam sobie właśnie sprawę że żadne danie, które jadłam na tych terenach nie pozostawiło mnie niestety w zachwycie, jak to czasami bywa. Jedynym daniem jakie pamiętam to była zapiekana fasola taka duża, była bardzo dobra, ale nie aż tak żebym specjalnie chciała wracać żeby ją zjeść, sama taką zrobię :),

Bałkańskie przysmaki na degustacji

- w Macedonii bardzo popularna jest polska bajka Miś Uszatek, zwana tu "Meczeto Uszko" (Мечето Ушко) czyli tzw. Ucho Maczety :),

- ze względu na panującą sytuację w tym roku kraje te odwiedziło bardzo mało turystów, dlatego też ludzie bardzo cieszyli się gdy widzieli jakichś obcokrajowców, prawie jak na Wyspach Owczych,

- w barach i restauracjach można spotkać głównie mężczyzn, kobiety występują rzadko na ulicach,

- najpopularniejszym alkoholem w Macedonii i Albanii jest bimber Rakija/Raki, różnie mówią, musze przyznać z niepokojem ze nawet mi smakował :) Oczywiście są limity na przewożenie ilości alkoholu, ale jakoś nie widziałam, żeby ktoś tego bardzo mocno pilnował. Raki można tez zakupić bezpośrednio od producenta w plastikowej butelce po wodzie mineralnej, wiec ciężko stwierdzić co tak naprawdę się przewozi :). W Macedonii też produkuje dobre wina, mi tak średnio podeszły, ale ja mam bardzo prosty gust winowy:),

- na Bałkanach można spokojnie pić wodę z kranu, nawet w restauracji dają do obiadu lub do kawy szklankę wody kraniczanki. Nie słyszałam o jakichkolwiek poważnych powikłaniach wynikających z picia takiej wody,

- już dawno nie spotkałam tak wielu super ludzi na tak małej powierzchni jak podczas tego wyjazdu, niektórzy są nawet bardzo bardzo super ;)

- a na koniec taka historia z okazji października:

Co cię nie zakili to cię wzmocni cz. 2

Zdobycie Kilimanjaro to bardzo niesamowite przeżycie, które na długo żyje w pamięci. Jednakże jak się wyjechało, to wypadało by tez wrócić, ...