Podróż bez stresu nie ma sensu
Ponieważ wylot miałam z Gdańska, musiałam też ustawić sobie dojazd na lotnisko z Warszawy. Znalazłam idealnie istniejący pociąg, który na czas by mnie dowiózł. Niestety zanim jeszcze do niego wsiadłam, chciałam sprawdzić jakie ma opóźnienie. Nie była to mądra decyzja, bo okazało się, że opóźnienie jest dość spore i istnieje ryzyko, że nie zdążę na lot. Tak więc, zestresowałam się strasznie, ale mimo wszystko postanowiłam cisnąć na ten lot. Najgorsze co by mogło mnie spotkać to weekend w Gdańsku, co wiadomo nigdy nie jest problemem :). Po przybyciu na dworzec okazało się, że internet kłamie i opóźnienie wynosiło tylko 20 min, ale wiadomo zawsze może się to zmienić. Całą trasę do Gdańska martwiłam się czy zdążę, ale okazało się, że pociąg o dziwo nadrobił opóźnienie i był na czas. Szok! Po przybyciu na lotnisko okazało się, że samolot też ma opóźnienie, czyli cały mój stres był bez sensu, bo nawet jak by się ten pociąg opóźnił o tyle co podawał internet nadal bym zdążyła, no ale kto wiedział? Na pewno nie ja. Po wylądowaniu w Beauvais, jak najszybciej musiałam przetransportować się do centrum Paryża, żeby odebrać samochód z wypożyczalni. Detlef już tam był, ale to musiałam być ja, gdyż na mnie jako na wiecznie początkującym kierowcy było wypożyczenie. Za dodatkowego kierowcę była dopłata, a to ja byłam bardziej prawdopodobnym sprawcą wypadku, więc jakby co to samochód musiał być na mnie. Gdy już dostaliśmy nasz samochód, mogliśmy w końcu wyjechać poza tłoczny Paryż.
Nasza super-bryka :) |
Dieppe
Postanowiliśmy pozwiedzać trochę francuskie wybrzeże, dlatego naszym pierwszym celem podróży była miejscowość Dieppe. Nic tam specjalnego nie było, pogoda była bardzo pochmurna i widoki takie sobie. Chcieliśmy wejść do jedynej restauracji przy plaży, ale facet popatrzył na nas i stwierdził, że kuchnia już zamknięta. To miejsce było takie "ąę" a my no cóż, jak to podróżnicy... Także myślę, że to nie kuchnia była jednak problemem :)
Wybrzeże w Dieppe |
Jako, że wyjazd był planowany jako niskobudżetowy nie mieliśmy oczywiście nigdzie noclegu, jak tylko w samochodzie. Skitraliśmy się wiec gdzieś w jakimś lesie po ciemku, myśląc, że nic dookoła nie ma. Rano obudziło nas potworne zimno i śnieg na przedniej szybie samochodu. Poza tym, po wyjściu na zewnątrz, okazało się, że w około są jakieś budynki i ludzie tam mieszkają. Na szczęście nikt się do nas nie przyczepił i szybko stamtąd odjechaliśmy.
Nasza samochodowa kuchnia i łazienka w jednym :) Mycie planowaliśmy w publicznych basenach |
Fecamp
Kolejnym przystankiem w naszej podróży była miejscowość Fecamp, na zachód od Dieppe. Zanim tam jednak dojechaliśmy, odwiedziliśmy kilka miejsc po drodze, trzymając się jak najbliżej brzegu. Jednym z takich miejsc był położony tuż nad brzegiem kościół Varengeville - sur - Mer otoczony cmentarzem, z którego roztaczał się widok na morze.
Plaża w Fecamp nie różniła się jakoś bardzo od tej w Dieppe, tak wiec nic nowego tam nie zobaczyliśmy. Pogoda nadal się nie poprawiła, było pochmurno, deszczowo i wietrznie.
Wybrzeże w Fecamp |
Tej nocy postanowiliśmy przenocować w jakimś budynku, oboje byliśmy przemarznięci i lekko przemoczeni i po prostu mieliśmy potrzebę spędzić tę noc w godziwych warunkach. Znaleźliśmy na szybko jakiś przyzwoity i w miarę tani apartament.
Rano po wyjściu na zewnątrz okazało się, że nasz samochód zniknął. Na początku myślałam, że po prostu nie pamiętamy gdzie go zaparkowaliśmy, ale z biegiem czasu okazało się, że go po prostu nie ma. Pierwszą rzeczą był telefon do wypożyczalni, żeby zgłosić im, że samochodu nie ma i czy czasem nie mają możliwości żeby znaleźć go GPSem. Oczywiście nie mogli, wiec kolejny krok to policja. Na policji wszystko się wyjaśniło, okazało się, że samochód był zaparkowany w miejscu, gdzie kolejnego dnia był cotygodniowy targ i policja go po prostu odholowała na parking, oddalony chyba ze trzy kilometry od tego miejsca. Akurat musieliśmy trafić na ten dzień targowy, każdy inny nie miał by takich konsekwencji. Niestety trzeba było zapłacić stosowną opłatę, wcale nie małą i na dodatek iść na piechotę z bagażem te trzy kilometry, pod górę. Jeszcze oczywiście trzeba było to zrobić do określonej godziny, bo to weekend i nikt za długo nie będzie pracował. Na szczęście udało nam się zdążyć i odebrać samochód, ale straciliśmy cenne pół dnia, podczas którego można było robić przyjemniejsze rzeczy...
Etretat
Trudy poranka wynagrodziła nam jednak piękna pogoda, chmury się już rozwiewały i wyszło piękne słońce. W drodze do Etretat przystanęliśmy na moment, żeby nacieszyć się tą piękną pogodą w miejscowości Yport.
Najlepsze jednak dopiero przed nami. Etretat to moim zdaniem najładniejsze miejsce jakie było nam dane zobaczyć. I to nie tylko ze względu na piękną pogodę, ale także piękne formacje skalne na plaży i długie ścieżki spacerowe. Postanowiliśmy tam zostać dłużej, bo szkoda by było być tam i nie zobaczyć wszystkiego.
Nocleg w Etretat oczywiście znowu w jakimś lesie, ale było o wiele cieplej niż pierwszej nocy i chyba byliśmy tak zachwyceni Etretat, że było nam wszystko jedno gdzie śpimy i czy nas ktoś znajdzie.
Le Havre
Kolejnego dnia ruszyliśmy w kierunku Le Havre, miasta położonego jeszcze bardziej na zachód. Miejscowość niczym szczególnym się nie wyróżniała, pamiętam ją przede wszystkim z długiego wieczornego spaceru wzdłuż plaży i dyskusji o papieżu Benedykcie. Po spacerze oczywiście nocleg w samochodzie, ale tym razem dla odmiany na brzegu morza. Rano jacyś ludzie chodzili tam z psem, ale znowu nikt się nie przyczepił.
Kolejny dzień upłynął nam na powrocie do Paryża. Mieliśmy określoną godzinę na zwrot samochodu, więc dość się spieszyliśmy. Na szczęście udało nam się zdążyć i po oddaniu samochodu mogliśmy w końcu zacząć oglądać Paryż. Oczywiście zanim zwiedzanie, trzeba było się umyć w hostelu i zjeść porządne jedzenie.
W Paryżu chciałam głównie zobaczyć wieżę Eiffla, pozostałe zabytki to tak sobie. Z ciekawości zaszłam jednak też do Katedry Notre Dame, żeby zobaczyć jak wygląda po pożarze w 2019 roku. Wygląda dość marnie, chyba minie jeszcze trochę czasu, zanim wróci do dawnej świetności. Po nocnym spacerze udaliśmy się do hostelu, żeby wyspać się w dziadkowej pościeli, gdyż kolejnego dnia wracaliśmy do domu, ja do Warszawy, Detlef do Berlina.
A o co chodzi z tym różem? Tuż przed wyjazdem konsultowałam z moją koleżanką z pracy czy wziąć czarny polar czy moją nowa różową bluzę Nasa. Ona bez namysłu rzekła: Bierz różową, Paryż zasługuje na róż :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz