niedziela, 8 stycznia 2023

14 lat (uwaga bardzo dużo zdjęć)

O Kirgistanie usłyszałam po raz pierwszy około 2008 roku, zachwyciły mnie wtedy opowieści o małym kraju, gdzie 93% powierzchni pokrytej jest górami, a przejazd z jednego końca na drugi to wiele godzin w podróży. Postanowiłam sobie wtedy, że któregoś dnia się tam wybiorę i zobaczę to na własne oczy. 14 lat zajęło mi zebranie się w sobie, aby spełnić to marzenie i w końcu się udało...

Jak Matt Damon

Mniej więcej 1,5 tygodnia przed wyjazdem spotkałam się z koleżanką, która kolejnego dnia została zdiagnozowana Covidem. Od tamtego momentu żyłam w permanentnym stresie, czy się zaraziłam i czy czasem nie spowoduje to, że będę musiała zrezygnować z wyjazdu. Czekałam z niepokojem na objawy, ale mijały kolejne dni, a ja czułam się bardzo dobrze. W końcu, tuż przed wyjazdem, zrobiłam test i okazało się, że wszystko jest w porządku i żadnej korony nie mam. Głupi ma zawsze szczęście, albo po prostu mam już mega odporność jak Matt Damon w filmie "Contagion" 😁

Lot do Kirgistanu

Nie ma bezpośrednich lotów pomiędzy Warszawą a Kirgistanem, tak więc lot odbył się z przesiadką w Stambule. Łącznie lot bez oczekiwania zajął ok. 8h, ale przesiadki też nie były jakieś mega długie żeby o tym wspominać i narzekać. 

Biszkek 

Stolica kraju to pierwszy przystanek w podróży, tuż po wylądowaniu. Biszkek nie zawsze miał taką nazwę, w latach 1926 - 1991 nazywał się Frunze dla uczczenia rewolucjonisty i dowódcy Armii Czerwonej Michaiła Frunze, który właśnie stamtąd pochodził. Ehh mam ja jakąś słabość do rewolucji :) Z tego powodu lotnisko w Biszkeku jest oznaczone jako FRU.

Samo miasto nie jest jakieś piękne, przypomina typowe sowieckie miasta z wielkimi budynkami, budowanymi na kształt kloców i wielkim placem w centrum. Osobiście bardzo przypominał mi Mińsk, także samo miasto nie porywa, natomiast otoczenie już tak. Od razu widać, że to górzysty kraj, bo gdzie nie spojrzysz dookoła to góry. Cudownie!!!


Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że Kirgistan to kraj w ok. 88% islamski. Jakoś nigdy tego nie podejrzewałam i myślałam, że panuje tam prawosławie. Można więc zobaczyć meczety, ale wejście tam jest dość restrykcyjne. Kobiety muszą być całe okutane i mogą wejść tylko do wydzielonej części. Facetów też nie zawsze chętnie wpuszczają, jeden kolega musiał np. powiedzieć, że jest muzułmaninem z Bośni i Hercegowiny, bo wyglądał za mało kirgisko.


W Biszkeku odwiedziliśmy największy bazar w tym mieście tj. Osz Bazar. Można tam kupić różne pamiątki lub akcesoria dla koni (w tym kraju koń to zdaje się narodowe zwierzę bo wszyscy na nich jeżdżą), ale również rzeczy użytku codziennego, owoce, przyprawy itp. Mi najbardziej spodobał się sklep z tradycyjnymi strojami kirgiskimi, a szczególnie przypadł mi do gustu poniższy czepek :)

Ta koszulka na tym wyjeździe umarła a miała 16 lat :)

Trekkingi

Ala Archa

Jak wyprawa do górzystego kraju to oczywiście nie może nie być trekkingów. Już kolejnego dnia ruszyliśmy w pierwszy z nich tj. trekking do Parku Narodowego Ala Archa. Park ten znajduje się niedaleko Biszkeku i mieliśmy tam dojść do wodospadu. Niestety, coś poszło nie tak i ostatecznie wodospadu nie widziałam, ale były inne ciekawe widoki. Sam trekking nie był jakiś bardzo wymagający, trwał ok 6 h, ale bardzo dobry to start i rozgrzewka przed kolejnymi wyzwaniami:)





Jezioro Ala Kul

Kolejny trekking miał nam zająć ok. 3 dni, a punktem kulminacyjnym miało być właśnie widok na jezioro Ala Kul. W tym celu trzeba było przetransportować się z Biszkeku do miejscowości Karakol, która znajduje się we wschodniej części kraju. Pierwszego dnia ruszyliśmy w słonecznej, ciepłej pogodzie i szliśmy ok 7 h. Do celu, czyli naszych jurt, gdzie mieliśmy nocować, dotarliśmy jeszcze przed zachodem słońca. Widoki były piękne, pojawiały się pierwsze stada koni a po drodze w jednej z jurt można było zakupić piwo. Na koniec trekkingu tego dnia można było zażyć kąpieli w górskiej rzece. Woda temperaturę miała dość niską, ale oczywiście musiałam się w niej wykąpać. Dzięki temu pobudziłam krążenie na tyle, że przez resztę nocy było mi ciepło. Tuż przed snem osoby obsługujące jurty zapaliły nam ognisko przy którym można się było ogrzać, gdyż po zachodzie słońca zrobiło się konkretnie zimno.






Drugi dzień trekkingu był wg mnie najcięższym dniem podczas całego wyjazdu. Wtedy to znalazłam się na najwyższym punkcie w tych dniach, czyli prawie 4000 m n.p.m. Tego też dnia powstało moje najlepsze zdjęcie :) Oczywiście wejście na taką wysokość to dla mnie tzw. bułka z masłem, kilka razy wyprzedzałam nawet przewodnika. Gorzej było z zejściem, które na trasie tego dnia było wyjątkowo strome i trudne. Nachylenie normalnie z 80 stopni, z góry co jakiś czas spadały kamienie a ludzie się przewracali lub bezwładnie lecieli w dół. Na szczęście udało się zejść bez większych ofiar, ale właśnie wtedy poczułam, że sypią mi się kolana, mimo zastosowania kijków. Zdecydowanie potrzebowałam albo dnia przerwy albo dobrych wzmacniaczy na kolana.



Widok na Ala Kul, ja i górski pies




Na koniec tego dnia była możliwość kąpieli w gorącym źródle w dolinie Altyn Arashan. Po wielu godzinach wyczerpującego trekkingu, było to po prostu cudowną przyjemnością :)

Ostatni dzień to już tylko zejście w kierunku Karakol, odpoczynek i czas spędzony w tym mieście.

Podobno jak Szwajcaria, nigdy nie byłam to nie potwierdzam


Jezioro Song Kul

Po kilku dniach odpoczynku oraz nabyciu wzmacniaczy na kolana, byłam gotowa ruszyć w kolejny trzydniowy trekking. Wzmacniacze kupiłam oczywiście kirgiskie za śmieszną cenę ok 6 zł, ale dosłownie uratowały mnie podczas tych trzech dni. Była też możliwość przejechania trasy trekkingu koniem, ale gdzież tam będę męczyć zwierzę. Pogoda podczas wyjścia była dość pochmurna a sam klimat przypominał mi Szkocję. Trekking ten też był o wiele łatwiejszy niż poprzedni, co nie oznacza, że nie było ciekawych widoków i niespodzianek.






Toaleta z widokiem na jurty, bardzo dobry i wytrzymały papier toaletowy :)

Drugi dzień zaczął się bardzo gęstą mgłą, która utrzymywała się przez większość trasy. Mgła była tak gęsta, że nie było nic widać na odległość ok. 2 metrów. Łatwo było się zgubić, jeśli nie szło się wystarczająco blisko osoby przed tobą. Na szczęście spadł lekki śnieg, więc przynajmniej ślady się zaznaczały. W jednym z miejsc była tak gęsta mgła, że było widać dosłownie nic. Nagle w oddali było słychać jakieś tupanie, przestraszyłam się, że to może stado dzikich koni mnie zaraz stratuje. Okazało się jednak, że to wielkie stado owiec. Super był to widok!!!



Rozpogodziło się jednak później, gdy dotarliśmy do jeziora Song Kul, świeciło słońce i było bardzo przyjemnie. Kto był chętny mógł wynająć konia za opłatą i pojeździć na nim wzdłuż jeziora. Ja oczywiście spróbowałam, bo czemu nie jak jest okazja, ale niestety poniosłam totalną porażkę. Jakoś nie mogłam się dogadać z koniem i po 15 minutach się poddałam. Właściciele koni popatrzyli na mnie z politowaniem i nawet nie chcieli przyjąć ode mnie zapłaty za konia. Ehh, no cóż nie we wszystkim możemy być dobrzy...



W nagrodę pocieszenia po nieudanej próbie z koniem poszłam sobie na krótki trekking, żeby z góry podziwiać zachód słońca. Jestem z tego bardzo zadowolona :)

Ja na koniu :)


Ostatniego dnia było już tylko zejście w dół i przetransportowanie w kierunku Biszkeku. Był to ostatni dzień w kirgiskich górach i było mi bardzo trudno się z nimi rozstać. Na szczęście góry pożegnały nas piękną słoneczną pogodą i nawet mimo przymrozku w nocy i nad ranem gdy wychodziliśmy z jurt, nadrobiły swym pięknem.




Ciekawe miejsca poza trekkingami 

Kirgistan to oczywiście nie tylko trekkingi w górach. Warto rozglądać się dookoła, przemieszczając się z miejsca na miejsce, gdyż można natknąć się na prawdziwe naturalne dzieła sztuki :)

Kanion Skazka (Bajka)

Prawdziwie bajkowe miejsce, gdzie można spędzić godziny wędrując po górkach i dolinkach, w przepięknym słonecznym rudym kolorze. Kanion ten znajduje się na południu jeziora Issyk Kul (największego jeziora na terenie Kirgistanu) i zdecydowanie jest to Must See, szczególnie w promieniach zachodzącego słońca...





Jeti Oguz (7 byków)

Dolina niedaleko Karakol z ciekawymi formacjami skalnymi w kolorze czerwonym. Podobno wygląda jak 7 części, stąd jego nazwa.



Kanion Konorcheck

Piękne miejsce znajdujące niedaleko Biszkeku w kierunku na Karakol. Można tam wędrować a nawet się zgubić, co mi się przez moment zdarzyło. Na szczęście się odnalazłam :) Trochę skojarzyło mi się z jordańską Petrą, tylko taką trochę bardziej zieloną, a wszystkie kształty powstały naturalnie, bez interwencji ludzkiej.





Jezioro Issyk Kul

Podczas wyprawy nie zabrakło oczywiście chwili nad największym jeziorem Kirgistanu. Można się tam wykąpać lub pospacerować brzegiem. Jezioro wygląda jak morze, nie widać przeciwnego brzegu.


Karakol

Miasto na wschód od jeziora Issyk Kul, dobra baza wypadowa do trekkingów. Wygląda typowo sowiecko - kirgisko, trochę rozkopane, warto zobaczyć tylko pod kątem tego jak bardzo miasto może być brzydkie :)

Karakol i jego ciekawe oblicze :)



Inne ciekawe:

1. Jedzenie - jedzenie jest tu przepyszne i całkiem tanie. Jadłam zarówno dania w restauracjach jak i podczas trekkingu. Nowe dania jakie udało mi się spróbować to:

 - beszbarmak - jest to danie z makaronu i mięsa (koniny lub baraniny). Ja oczywiście spróbowałam wersję z koniną bo nigdy nie jadłam tego mięsa - smak ciekawy.


- zupa sorpa - ta akurat była bardzo mięsna i też zawierała mięso z konia.

 - manti, czyli pierożki na wzór gruzińskich chinkali z mięsem i cebulą. 

 - kurut, czyli kulki z wysuszonego zsiadłego mleka, bardzo twarde i mają słonawy posmak oraz bardzo intensywny zapach. Jest to taka ichniejsza przekąska jak nasze paluszki lub chipsy, ale chyba zdrowsza :)

- małe prostokątne chlebki domowej roboty, wypiekane w warunkach domowych - nie pamiętam ich nazwy. Ogólnie pieczywo to bardzo mocna strona kuchni kirgiskiej, prawdziwe, bez ulepszaczy, przygotowywane na świeżo, nie z produktów mrożonych.

2. Jurty - jurty to tradycyjne przenośne domy kirgiskie, obecnie często już zastępowane zwykłymi domami murowanymi. Można je spotkać w miejscach turystycznych i jest to często jedyna możliwość nocowania podczas trekkingów. Jurty zbudowane są na metalowym stelażu i pokryte materiałem izolacyjnym, chroniącym przed utratą ciepła. Na trasie można było spotkać jurty, gdzie spało się bezpośrednio na podłodze lub z wstawionymi łóżkami. Gdy temperatura jest bardzo niska, można w środku zapalić tzw. kozę czyli piec z wylotem w dachu, który bardzo skutecznie ogrzewa wnętrze.

 



Turysta odpoczywający po trekkingu :)

3. Konie vs. konie - jak już wspominałam wcześniej w Kirgistanie jest dużo koni tj. zwierząt. Można było je spotkać na każdej trekkingowej trasie, czy to w formie naturalnej czy jako zwierzę domowe. Ludzie tu nie jeżdżą jednak tylko na koniach, maja tez samochody. Niektóre bardzo stare i rozpadające się, ale nadal dające radę. Jak się chce to można :)


4. Ludzie - ludzie są tu bardzo przyjaźni i gościnni. Podczas trekkingów zawsze dostawaliśmy suto zastawione stoły, a takiej ilości jedzenia nie dało się przejść. Jedzenie to było bardzo smaczne, świeże i naturalne jak z gospodarstwa ekologicznego (dżemy pełne owoców, świeżo pieczony chleb, wyrabiane ręcznie masło itp.). Ludzie chętnie też integrują się z turystami, na ile oczywiście pozwalają ich zdolności językowe.


Taki stół nas czekał w jednej z jurt


Ludzie na ulicy w Biszkeku

5. Język - język kirgiski używa cyrylicy, ale to jest jedyne podobieństwo do języka rosyjskiego czy do innych języków słowiańskich. W brzmieniu przypomina bardziej język turecki i podobno należy do tej samej grupy. Nauczyłam się nawet jednego słowa tj.  рахмат (rahmat) i znaczy to dziękuje. Zupełnie co innego niż спасибо :) Oprócz języka kirgiskiego ludzie używają także języka rosyjskiego, więc spokojnie można się tym językiem tam porozumieć. Jeśli chodzi o angielski, to zależy gdzie. Oczywiście ludzie mający styczność z turystami radzą sobie nie najgorzej, ale często musiałam się tam porozumiewać na migi lub po prostu sięgać pamięcią do dawnych czasów, gdy rosyjskiego się uczyłam.


Podsumowując, Kirgistan to naprawdę piękny kraj a dla miłośników gór i trekkingów po prostu raj. Pomijając wytwory człowieka, czyli miasta uważam, że to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi jakie widziałam. Gorąco polecam wyprawę do tego kraju i zatracenie się w jego naturze i kulturze :)











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co cię nie zakili to cię wzmocni cz. 2

Zdobycie Kilimanjaro to bardzo niesamowite przeżycie, które na długo żyje w pamięci. Jednakże jak się wyjechało, to wypadało by tez wrócić, ...