wtorek, 1 stycznia 2019

Irlandia - Isle of Emerald

Korzystając z ostatnich dni urlopu, postanowiłam wykorzystać przerwę świąteczno-noworoczną na "zaliczenie" kolejnego kraju. Po szybkim przeglądzie tanich lotów w tym okres, wybór padł na naszą kolonie zamorska, czyli zieloną Irlandię.
Wylot zaplanowałam zaraz po świętach, czyli 27 grudnia, powrót na 31 grudnia (chciałam jednak powitać nowy rok w Polsce). Lot oczywiście liniami Ryanair z Modlina, no bo nie mogłoby być inaczej :) W dniu wylotu w Polsce było dość zimno (ok. 4 stopni) i zastanawiałam się czy nie wzięłam za mało ubrań. Z drugiej strony prognozy pokazywały w Irlandii nawet do 12 stopni, wiec jednak nastawiałam się pozytywnie. I było to właściwe podejście, bo faktycznie po wyjściu z samolotu w Dublinie okazało się, że w Irlandii panowała pogodna mniej więcej taka jak w Polsce pod koniec października, czyli było naprawdę znośnie i przede wszystkim nie padał deszcz!
Z lotniska do centrum  miasta przyjechałam autobusem Airlink Express za 12 EUR przejazd w obie strony. Samo lotnisko jest dość blisko centrum miasta (ok 12 km), przejazd wiec trwał ok 15-20 minut. Ponieważ było już dość późno, tego dnia zdążyłam zrobić tylko szybką przebieżkę po centrum miasta, aby odnaleźć dworzec autobusowy, z którego kolejnego dnia miałam wyjeżdżać do Killarney. Z hostelu gdzie się zatrzymałam było to ok. 40 minut spaceru w jedną stronę. Człowiek z recepcji był bardzo zdziwiony, że chciało mi się tam iść piechotą bo to przecież taaak daleko. Dziwny jakiś :)
Liffey Bridge na rzece Liffey
Kolejnego dnia wcześnie rano miałam autobus do Killarney przez Cork. Jechałam liniami autobusowymi Eireann - co ciekawe linie te działają trochę jaki komunikacja miejsca w miastach, tzn. możesz kupić bilet na konkretny dzień ale nie na konkretną godzinę, stąd też jeżeli jest komplet to możesz po prostu się na daną trasę nie zmieścić w autobusie. Na szczęście, nie ma z tym problemów i udało mi się bezproblemowo wejść do autobusu za każdym razem :) Ludzie grzecznie stoją w kolejce do autobusu a nie pchają się jak to ma miejsce w Polsce, także tu bardzo duży plus dla nich. Przejazd zajął ok 6 h. To co najbardziej rzuciło mi się w oczy podczas podróży to to że Irlania jest naprawdę zielona i to tak bardzo bardzo:)
Fortepian na dworcu Heuston w Dublinie
Miasto Killarney leży w pobliżu parku narodowego o takiej samej nazwie. Ok 18 km od miasta położy jest najwyższy szczyt Irlandii, czyli Carrantuohill. Oczywiście nie byłabym sobą żeby nie pokusić się o wejście tam, dlatego też pierwszą rzecz jaką robiłam to udałam się do informacji turystycznej, aby dowiedzieć się jak tam się dostać. Jedna z tras jaką można wejść na szczyt zaczyna się w punkcie Cronin's Yard, czyli bazy kempingowej skąd można explorować góry. Niestety o tej porze roku nie jeździ tam żadna komunikacja miejska, można się tam dostać albo o własnych nogach, taksówką lub łapiąc stopa. Przejazd taksówką kosztuje ok 25 EUR w jedną stronę, o tej porze roku było tam wielu turystów, wiec łapanie stopa też jest wykonalne :) O tej porze roku jasno zaczyna robić się dopiero po 8 rano a zmrok zapada pomiędzy 16 a 17, wiec dzień jest dość krótki.
Widok na Killarney National Park
Początek trasy z Cronin's Yard jest dość łatwy, trudności zaczynają się na Devil's Ladder, jest to dość strome podejście, często po mokrych od potoku śliskich kamieniach. Podejście to było dość dobrze osłonięte od wiatru, ale po wyjściu na przełęcz okazało się że pogoda nie jest wcale taka fajna, nagle zaczęło bardzo wiać i padać deszcz. Wiatr był na tyle mocny, że chwilami miałam problem z utrzymaniem równowagi. Poza tym była dość mocna mgła, tak wiec widoków spektakularnych nie widziałam. Po pewnym czasie we mgle wyłonił się krzyż, który stoi na szczycie.

Droga na Carratuohill i z powrotem z Cronin's Yard podobno zajmuje ok 4-6 h, ja zrobiłam to w 4,5 h wiec chyba nie jest tak źle. Po zejściu ze szczytu i powrocie do Killarney, pochodziłam jeszcze trochę w okolicach jeziora Lough Leane.
Ross Castle w Killarney
Kolejnego dnia wracałam już z powrotem do Dublina, aby jeszcze go trochę poeksplorować. Ostatni nocleg miałam w hostelu Gardiner House który powstał w miejscu dawnej kaplicy. Przed wejściem do pokoju można było skorzystać z czegoś takiego (niestety nie wiem jaka jest profesjonalna nazwa, ale wiadomo o co chodzi :)

Na koniec jeszcze takie ciekawe przesłanie z Dublina :)

Buka w Dolinie Muminków

Tak tak, wiem mam straszne blogowe zaległości, ale nadrobię je, obiecuje sobie przede wszystkim. Tymczasem zrelacjonuje jeden z moich ostatn...