O mały włos by do tej wyprawy nie doszło, no może nie aż taki mały...ale gorąco było.
Zwykle w okolicach dłuższego wolnego wszyscy się nawzajem pytają, co będą w tym czasie robić. Miałam w głowie plan, ale niestety jak to czasem bywa z powodu pracy, nie wyszedł. Stwierdziłam więc że pojadę gdziekolwiek gdzie znajdę najtańsze bilety. Ponieważ czasu było mało i kierunki zawężone, padło na najbardziej popularny kierunek ostatnio, czyli północ. Szybko więc kupiłam bilety do Malmö i jeszcze szybciej, bez żadnego konkretnego planu, postanowiłam że zobaczę w końcu Mała Syrenkę w Kopenhadze. I to był jedyny punkt, który na pewno chciałam zobaczyć, resztę postanowiłam odkryć.
Wylot miałam z Gdańska o 9:30 rano, zakupiłam więc bilet na busa do Gdańska, aby zawiózł mnie na sensowną godzinę, abym mogła zdążyć. Zostałam elegancko podwieziona na dworzec, autobus wg planu miał odjeżdżać za jakieś 20 minut. Czekałam sobie więc cierpliwie na autobus i gdy w końcu podjechał, szybko do niego ruszyłam żeby zająć sobie najlepsze miejsce. No i tu czekała mnie niespodzianka, gdyż okazało się, że kupiłam bilet ... na dzień wcześniej! Nie wiem jak to zrobiłam, samej mi się śmiać chciało z tego, ale z drugiej strony szybko musiałam coś kombinować, żeby jednak do tego Gdańska dojechać. Na szczęście był jakiś pociąg, który wg planu dowiózłby mnie na jakieś 40 minut przed odlotem na lotnisko. Do tego dochodził jeszcze czas przy bramkach i poszukiwanie odpowiedniego gate (jak zwykle, tak jak się spodziewałam, mój gate był na samym końcu lotniska). Podsumowując, szansa że zdążę była mała, ale jednak była, wiec czemu nie zaryzykować. W najgorszym wypadku zostałabym sobie do niedzieli nad polskim morzem, w sumie też fajnie. Na szczęście udało się, w ostatniej chwili dobiegłam do gate i udało mi się załadować do autobusu wiozącego ludzi do samolotu. To już kolejny raz kiedy biegłam do samolotu w tym roku, zdarzyło mi się to już w Maroko, tyle że tam nie z mojej winy, ale z nieogarnięcia ludzi na lotnisku. Ostatecznie jednak udało mi się załadować do samolotu i ruszyć na szwedzko - duńską przygodę.
Lot do Malmö z Gdańska trwa ok 40 minut, nie jest więc jakiś mocno uciążliwy. Z lotniska w Malmö do centrum miasta można się dostać między innymi autobusami linii Flygbussarna, są one dość charakterystyczne bo w tęczowym kolorze :)
W Malmöwysiadłam na dworcu centralnym, który znajduje się z jednej strony nad wodą z drugiej bardzo blisko głównego placu w Malmö, zwanego Stortorget z Karl X Gustav staty.
Na początek ruszyłam do centrum miasta, żeby ogólnie dobie obejrzeć co tam jest, i okazało się, że to bardzo fajne, małe, czyste miasteczko. Cudowna odmiana po gorącej zatłoczonej Warszawie, naprawdę można psychicznie odetchnąć. Dużo tam jest parków z fajnymi roślinami i ciekawych pomników. W sumie nie było tam nic konkretnego co mnie zachwyciło, po prostu całość jest niesamowita.
A w tle sentymentalna apteka :)
Oczywiście nie pamiętam jak się te miejsca nazywały, po prostu biegałam po mieście jak oszalała, kilkukrotne przekraczając dzienny limit kroków narzucony mi przez aplikacje.
Kolejnego dnia wybrałam się do Kopenhagi pociągiem. Jedzie się ok 40 minut i też dojeżdża się do samego centrum miasta. Wg mnie w Kopenhadze jest bardziej jak w Warszawie, tak więc i podobało mi się mniej. Bardzo dużo turystów i tak jakoś mniej klimatycznie. Jest oczywiście dużo zabytków do obejrzenia i naprawdę duże wrażenie zrobiło na mnie miejsce niedaleko Małej Syrenki, czyli tu:
Nie wiem jak to się oficjalnie nazywa, ale bardzo fajne miejsce. Np. takie ciekawe rzeczy tam są:
Oczywiście spełniłam też swoje marzenie, czyli spotkałam się z Małą Syrenką ;)
Den Lille Havfrue och Lilla Slyna
Kopenhaga jednak dość mnie zmęczyła właśnie tym nadmiarem ludzi, więc po półtora dnia wróciłam do Malmö, bo tam jakoś lepiej :)
Ostatniego dnia miałam jeszcze okazję spotkać moją koleżankę Asię, która mieszka w Malmö i w okolicach już chyba z 10 lat. Wybrałyśmy się razem na plażę, powspominałyśmy, powymieniałyśmy się niusami itp. Po spotkaniu bez większych już problemów wróciłam do Gdańska, a potem do Warszawy.
Bardzo miło będę wspominać ten wyjazd, bo tak naprawdę to nieważne gdzie jesteś, to zawsze inni ludzie pozostawiają w tobie najlepsze wspomnienia :)
Podsumowując, kilka faktów i moich przemyśleń po tym wyjeździe:
- w języku szwedzkim o wiele łatwiej jest wyłapać poszczególne słowa, które wypowiadają, w duńskim wszystko brzmi jak taki potok bez przystanków,
- w Malmö nie można kupić Surströmming, czyli kiszonych śledzi w sklepach, podobno trzeba specjalnie zamawiać przez internet, za to można kupić inne ciekawe rzeczy, których nie ma w Polsce,
- w Szwecji bardzo popularny jest tzw. snus czyli taka trochę alternatywa dla papierosów, trujesz tylko siebie, a nie innych, na dodatek nawet dobrze pachnie, sprawdza się obecnie jako odświeżacz do szafy,
- w Kopenhadze w pokoju koedukacyjnym na 8 osób byłam jedyna płcią żeńska, mimo to ciężko mi było wygrać walkę o zainteresowanie któregokolwiek ze współlokatorów z ich telefonem, cóż takie czasy, albo ja za bardzo skandynawska,
- kupowanie tabletek na zatwardzenie nadal pozostaje najbardziej żenującą rzeczą jaką można zrobić w aptece,
- ludzie są tu bardzo mili i zawsze uśmiechnięci, i chyba z ogóle tacy sczilowani, a jak próbujesz coś powiedzieć w ich języku to już w ogóle się strasznie cieszą,
Mam jeszcze dwie refleksje polityczne, ale ponieważ jest to miejsce apolityczne zachowam je dla siebie. "Welcome to Sweden" zastępuję "Sweden, I believe in you".
Na koniec taka ciekawostka, akurat trafiłam tam na czas tzw. Midsommar, którego symbolem zdaje się jest tzw. Słup Majowy, który wygląda mniej więcej tak:
Podsumowując, kilka faktów i moich przemyśleń po tym wyjeździe:
- w języku szwedzkim o wiele łatwiej jest wyłapać poszczególne słowa, które wypowiadają, w duńskim wszystko brzmi jak taki potok bez przystanków,
- w Malmö nie można kupić Surströmming, czyli kiszonych śledzi w sklepach, podobno trzeba specjalnie zamawiać przez internet, za to można kupić inne ciekawe rzeczy, których nie ma w Polsce,
- w Szwecji bardzo popularny jest tzw. snus czyli taka trochę alternatywa dla papierosów, trujesz tylko siebie, a nie innych, na dodatek nawet dobrze pachnie, sprawdza się obecnie jako odświeżacz do szafy,
- w Kopenhadze w pokoju koedukacyjnym na 8 osób byłam jedyna płcią żeńska, mimo to ciężko mi było wygrać walkę o zainteresowanie któregokolwiek ze współlokatorów z ich telefonem, cóż takie czasy, albo ja za bardzo skandynawska,
- kupowanie tabletek na zatwardzenie nadal pozostaje najbardziej żenującą rzeczą jaką można zrobić w aptece,
- ludzie są tu bardzo mili i zawsze uśmiechnięci, i chyba z ogóle tacy sczilowani, a jak próbujesz coś powiedzieć w ich języku to już w ogóle się strasznie cieszą,
Mam jeszcze dwie refleksje polityczne, ale ponieważ jest to miejsce apolityczne zachowam je dla siebie. "Welcome to Sweden" zastępuję "Sweden, I believe in you".
Na koniec taka ciekawostka, akurat trafiłam tam na czas tzw. Midsommar, którego symbolem zdaje się jest tzw. Słup Majowy, który wygląda mniej więcej tak: