Tak tak, wiem mam straszne blogowe zaległości, ale nadrobię je, obiecuje sobie przede wszystkim. Tymczasem zrelacjonuje jeden z moich ostatnich wyjazdów, żeby cokolwiek ruszyć.
W okolicach lutego/marca wpadłam na niezwykły pomysł, aby pojechać za granicę na święta wielkanocne. Pracodawca podarował mi dodatkowy dzień wolny, więc trzeba to by wykorzystać. Zaczęłam szukać tanich lotów i oczywiście jak zwykle najtańsze okazały się te do Skandynawii, tym razem zapragnęłam więc odwiedzić Finlandię. Byłam kiedyś w Helsinkach, ale bardzo krótko, więc w sumie można powiedzieć, że nie byłam. Tym razem los skierował mnie do Turku, drugiego największego miasta w Finlandii. Wyjazd w święta niestety nie doszedł do skutku, głównie ze względu na fakt, że dopiero wróciłam z innego wyjazdu (o tym w innym wpisie, kiedyś:)). Byłam zbyt zmęczona i nieogarnięta, żeby ponownie jechać. Przeniosłam więc ten zamiar majówkę. Chciałam wybrać się tam z koleżanką, ale ona jakaś niezdecydowana była, więc porzuciłam ten pomysł i postanowiłam przejechać się sama. Juz bardzo dawno nie byłam gdzieś tak zupełnie zupełnie sama, ostatni raz w 2019 roku, więc trochę nieswojo się z tym czułam, ale to jak jazda na rowerze i nie jest łatwo zapomnieć jakie to fajne. Tak więc zdecydowałam, jadę i nie czekam na nikogo!
Lot oczywiście był z Gdańska więc musiałam się tam przetransportować. Na szczęście są pociągi. W przedziale miałam bardzo ciekawe towarzystwo trzech maturzystek, które powtarzały materiał na język polski. Muszę przyznać, że z przyjemnością mi się ich słuchało i ich opinii, nie pamiętam czy umiałam się tak wysławiać w ich wieku. Pewnie tak, bo mature zdałam. Dotarłam na lotnisku w Gdańsku o ok 23, a lot miałam dopiero o 6 rano. Jakoś jednak przekimałam w całkiem wygodnym fotelu Solo Coffee, a nawet mi się coś śniło. Nie byłam jedyna tak nocująca, więc zawsze raźniej.
Samolot był o czasie i nie miał żadnych opóźnień, co nie jest takie oczywiste. Po wyjściu na lotnisku w Turku od razu wiedziałam, że jestem w dobrym miejscu.
Dojazd do miasta z lotniska jest niezwykle prosty, bo jeździ autobus komunikacji miejskiej. Nie pamiętam numeru, ale prosto z lotniska, jak się wychodzi jest przystanek i nie sposób go ominąć. Przejazd jednorazowy kosztuje 3 EUR, więc nie jest najtańszy, ale czasem trzeba. Co ciekawe, do autobusu można wejść tylko przednimi drzwiami i od razu zapłacić kartą (albo odbić bilet jak się ma jakiś wielorazowy).
Z lotniska dojechałam bezpośrednio do centrum miasta. Samo miasto nie jest jakieś szczególnie ładne, ma taki klimat typowego miasta skandynawskiego, czyli dużo przestrzeni, proste budynki i czysto. Nocleg znalazłam w kabinie na statku, tak na statku! Jest to oczywiście statek przerobiony na hotel, ja sobie pozwoliłam na pojedyncza kabinę z własną łazienką. A jak!
Zanim trafiłam do hotelu musiałam się czymś zająć, najlepiej zwiedzaniem. Na początek wybrałam sobie wyspę Ruissalo, która leży tuż obok i jest połączona z miastem mostem. Można tam dojechać z centrum autobusem, ale ja stwierdziłam, że zrobię to na piechotę. Nie była to najprzyjemniejsza droga, bo w samym Turku jak w Polsce wszędzie jakieś remonty, ale jak tylko dotarłam na miejsce, wszystkie te niedogodności poszły w kąt. Po wyspie można chodzić godzinami i podziwiać skandynawska przyrodę. Zdarzyło się nawet znaleźć płaty śniegu tuż obok rozwiniętych juz kwiatów. Bardzo fajne miejsce, zdecydowanie polecam.
Gdy doszłam do końca wyspy, stwierdziłam, że jestem juz zbyt zmęczona żeby wracać ta samą drogą, więc zdecydowałam się wydać kolejne 3 EUR. Po powrocie do miasta byłam tak zmęczona, że od razu udałam się na spanie do mojej kabiny mimo, że słońce nadal pozostawało wysoko na horyzoncie. Ja sobie w tym czasie smacznie spałam.
Okno w kabinie, tylko Pedro brak 😁 |
Kolejnego dnia postanowiłam zwiedzić sobie trochę miasto i okolice. Chciałam też znaleźć jakieś fajne muminkowe gadżety, jako że uwielbiam ich historię. Przez miasto przepływa rzeka Aura (tak również nazywa się ich lokalne piwo). Ciekawym zjawiskiem było dla mnie to, że można było przez rzekę przepłynąć specjalnym promem na drugą stronę żeby zrobić zakupy w supermarkecie. Prom jest za darmo, więc korzystałam z niego nie tylko w tym celu.
Przeprawa przez Aurę |
Buuuuka my love |
Taka ciekawostka w kościele |
Ponieważ w samym mieście nie za bardzo jest co robić wybrałam się też trochę poza centrum, ale nadal nie aż tak daleko. Miejsce nazywa się Koroinen i można sobie tam zrobić fajny spacerek wzdłuż Aury.
Kolejnego dnia postanowiłam znowu wybrać się na jakąś pobliską wysepkę i tak oto trafiłam na Hirvensalo. Droga podobnie jak Ruissalo była dość głośna i męcząca, ale na samej wyspie było juz o wiele lepiej. Szłam sobie tam bez większego planu, podziwiając widoki po drodze, a nawet natknęłam się na bunkry. Droga zaczynała się od przejścia obok pola golfowego przez las. W samym lesie, jak grzybów ostatnio u nas, było mnóstwo piłeczek golfowych. Chyba nikt ich nie zbiera, więc trochę zaśmiecają środowisko. Wzięłam sobie jednak dwie na pamiątke, bo w sumie czemu nie.
Jesteśmy z Buczką zadowolone |
Bunkry! |
Tak wyglądałam po powrocie |
Ostatnie spojrzenie na mój hotel |
Kolejnego dnia miałam juz lot powrotny do Polski, ale zrobiłam sobie ostatni spacer piechotą na lotnisko (jedyne 10 km).
Co mnie zaskoczyło? Przede wszystkim obsługa w restauracjach i podczas śniadania w hotelu. Otóż ciekawostką jest to że goście musza odnosić brudne talerze i szklanki w specjalnie przeznaczone do tego miejsce. Wiem, że to w Polsce też występuje, ale coraz rzadziej a tam tak było w każdym miejscu.