Jako pierwszą górkę postanowiłam zdobyć jedną z najłatwiejszych podobno górek czyli Jebel Toubkal w Marocco. Postanowiłam się wybrać tam z jednym klubem podróżników, bo to zawsze łatwiej wtedy zorganizować. Wejście na Toubkal miało być punktem kulminacyjnym 7 dniowej wycieczki po Maroko. Nietrudno jednak się domyślić ze mnie interesował tylko Toubkal a reszta to tylko miły dodatek :) Np. ślimaczki, mniam!
Cała wycieczkę rozpoczęliśmy bardzo wczesnym wyjazdem z Markaeszu do Imlil, odległego ok 2 h samochodem. Imlil znajduje się na wysokości ok 1 800 mnpm. Tam wynajęliśmy kijki i ruszyliśmy w drogę. Niestety z powodu braków zasobowych dostały mi się dwa różne kijki, ale co tam, działały i to jest najważniejsze:). Pierwszego dnia mieliśmy do przebycia drogę do schroniska Refuge du Toubkal, które znajduje się na wysokości ok 3200 mnpm. Po drodze z Imlil do schroniska znajdują się trzy punkty kontrolne, gdzie sprawdzają paszporty. Kontrole te zaczęły się po tym jak w grudniu 2018 roku zamordowano tam dwie dziewczyny ze Skandynawii (z Danii i Norwegii), które podobno sobie gdzieś na dziko nocowały. Jak kogoś interesuje ten temat to więcej jest np. tu: https://en.wikipedia.org/wiki/Murders_of_Louisa_Vesterager_Jespersen_and_Maren_Ueland
Niestety chyba nie do końca te kontrole są sprawne bo mi się udało przejść obok jednej z nich niezauważonym. W ogóle wydają mi się one trochę bezsensowne, bo i tak jak ktoś będzie chciał to sobie poradzi, zwłaszcza idąc w większej grupie. Poniżej okolice pierwszej kontroli, właśnie tam gdzie mnie nie zauważono:
Z Imlil do Schroniska można się dostać na osiołku. Z całej naszej grupy, tylko jedna osoba zdecydowała się wjechać tam właśnie tym sposobem. Ponieważ całkiem sprawnie się poruszali towarzyszyłam im idąc obok, ad do miejsca zwanego "Białym kamieniem" gdzie miała miejsce druga kontrola. Cały czas towarzyszyły nam piękne widoki gór jak np. takie:
Po drugiej kontroli (gdzie odnotowano mnie po raz pierwszy)oraz posiłku ruszyliśmy dalej w drogę. Niestety był przymus żeby iść za przewodnikiem, który do najszybszych nie należał. Dodatkowo część grupy coraz robiła sobie postoje (chyba nawet było więcej postojów niż iścia). Dla niektórych było to trochę irytujące a dla mnie nawet bardzo bo ja jestem przyzwyczajona do zapie********, wiec trochę się męczyłam. Mus to mus, co zrobisz jak nic nie zrobisz. Możesz tylko robić zdjęcia, albo mogą zrobić tobie:
I tak powoli dotarliśmy do trzeciego punktu kontroli, gdzie poczęstowali nas orzechami włoskimi. Po tym punkcie przewodnik pozwolił tym którzy chcą żeby szli swoim tempem do schroniska. I na ten moment czekałam, próbowałam dogonić tą osobę, która jechała na osiołku, ale niestety minimalnie przegrałam, także byłam pod schroniskiem jako druga z naszej grupy :)
W schronisku mieliśmy nocować aby kolejnego dnia z rana zaatakować szczyt. Chociaż w sumie miałam jeszcze tyle energii, że dałabym rade tego samego dnia, ale cóż trzeba się dostosować do grupy. w schronisku wypożyczyliśmy raki, bo mimo że to Afryka to w górach jest śnieg. Może nie były to najlepszej jakości raki, ale założyć się dały więc było ok.
Kolejnego dnia ok godziny 4:30 wyruszyliśmy ze schroniska żeby dotrzeć na szczyt. Było jeszcze ciemno więc trzeba było mieć czołówkę, ale nawet w miarę ciepło więc jak dla mnie warunki w sam raz. Niestety znowu zaczęły się problemy z częścią grupy która co raz robiła postoje bo a to komuś spadł rak, a to ktoś się źle poczuł. No zdarza się, niestety podczas takich postojów poczułam, że jednak wcale nie jest tak ciepło, albo po prostu byliśmy coraz wyżej stąd bardziej odczuwałam zimno. Po pewnym czasie zaczęło się robić jasno i zaczął wyłaniać się piękny widok gór:
Ostatni prosta na Toubkal jest banalna do wykonania, przestała mi też przeszkadzać utrata oddechu, sama końcówka trasy ma już nieznaczne wzniesienia więc zmiana wysokości nie jest aż tak gwałtowna. W końcu dotarłam na szczyt, wg wskazań na telefonie była ok 8:30, a widoki imponujące:
Po zdobyciu szczytu zeszliśmy do schroniska a następnie z powrotem do Imlil. Część osób zdecydowała się na powrót osiołkiem ze schroniska. W drodze powrotnej Atlas pogroził nam burzą, na szczęście nic się nikomu nie stało i tylko trochę przemoknięci wróciliśmy do Markaeszu skąd następnego dnia wracaliśmy do Polski (ja wracam przez Pragę co prawda, ale też docelowo do Polski :)) Po drodze spotkaliśmy bardzo sympatyczne stado kóz, przesłodkie kluski:
Niestety spotkałam się z falą hejtu za to w jaki sposób zdobyłam ten szczyt. Dla mnie jednak liczy się to, że weszłam tam na swój sposób. Jak jestem w górach to chce żeby to była dla mnie przyjemność a nie stres związany z tym co ludzie pomyślą. Dużo miłości życzę wszystkim ja i wielbłąd Olek 💜