niedziela, 3 września 2017

Shame on you!

Niedzielny poranek w Zambii najlepiej rozpocząć wizytą w kościele. Nawet jeśli nie jest się zagorzałym katolikiem, lepiej tego nie okazywać tutaj, bo popatrzą na Ciebie jak na osobę co najmniej dziwną. Dlatego też, aby nie odstawać od tłumu, wybrałyśmy się na mszę świętą. W tutejszym kościele jest msza po angielsku odprawiana o godzinie 7:00, oraz w języku Nyanga o godzinie 9:00. W tym tygodniu byłyśmy na wersji angielskiej, w kolejnym wybieramy się na wersją Nyanga. Przed godziną 7 stawiłyśmy się więc pod domem Johna, aby razem z nim udać się do kościoła. Sam budynek kościoła jest dość skromny, ale ma wszystkie najważniejsze
części jak ołtarz, mikrofon, ławki do siedzenia. Kościół ma plan krzyża. Sama koncepcja i zawartość mszy jest taka sama jak w Polsce, jednakże wykonanie jest o wiele weselsze i przez to ciekawsze.
Najważniejsze różnice:
 - śpiewanie pieśni kościelnych - jak zdążyłam się już przekonać, Linda (dzielnica w której mieszkamy) to bardzo muzyczne miejsce, ciągle słychać jakąś muzykę
i śpiewy tubylców. Ma to swoje odzwierciedlenie w kościele, gdzie słychać wielką radość w głosach ludzi, którzy dodatkowo wesoło kołyszą się w rytm muzyki.
Nie są to takie patetyczne pieśni jak w polskim kościele, raczej brzmią jak wesołe piosenki do których dałoby radę nawet potańczyć.
 - ofiara pieniężna - nie ma tutaj żadnego kościelnego, który podtyka ludziom koszyk pod nos. Pod ołtarzem stają wybrane osoby z drewnianymi skrzynkami z napisanym imieniem świętego. Każdy kto chce może sobie podejść i wrzucić pieniądz dla wybranego świętego.
 - forma kazania - kazania wygłaszane są z wielką ekspresją, ksiądz czasami pokrzykuje na swoich wiernych, ale jest to specjalny zabieg żeby trafić do ich umysłów. Czasami też zadaje im różne pytania, nie oczekując oczywiście odpowiedzi, ale refleksji z ich strony. Siedząca koło mnie pani cały czas pomrukiwała w odpowiedzi na pytania księdza, zapewne akceptowała w duchu to co mówił. "Shame on you" krzyczał i naprawdę można było się zawstydzić:)
Pod koniec mszy, w ramach ogłoszeń parafialnych bardzo miłym akcentem było to że zostałyśmy przedstawione społeczności jako przyjaciele z Polski. Tak wiec jesteśmy tu już powszechnie znane:)
Jutro rozpoczyna się kolejny trzymiesięczny okres w którym dzieci będą uczęszczały do szkoły. W ramach przygotowań na podwórku powstają nowe ławki i krzesła dla uczniów. Nieważne że jest niedziela, wyposażenie musi być, toteż od ok godziny 9 do 15 cały czas słychać warkot urządzeń i stukot młotka. Nie jest więc tak, że ludzie tu nie pracują w niedzielę, jak trzeba to pracują i to bardzo intensywnie.


Po godzinie 16 wybraliśmy się z naszym bodyguardem Michałem na spacer, aby zobaczyć afrykański zachód słońca. Zanim wyszłyśmy rozpaliłyśmy w domku wspomnianą w ostatnim wpisie tabletkę na insekty wszelakie. Tabletka zaczęła się strasznie dymić, więc trzeba było szybko uciekać żeby się nie zatruć.
Po drodze spotkaliśmy jakichś kolegów Michała, z którymi wymieniłyśmy kilka zdań. Po powrocie nasz domek wywietrzył się z dymu i można już w nim spokojnie siedzieć.

Jeszcze kilka słów o komunikacji z lokalsami: większość ludzi mówi po angielsku, ale niestety z różnym akcentem. Niektórzy mówią bardzo wyraźnie i nie ma absolutnie problemu żeby ich zrozumieć. Niektórzy, niestety, bardzo dziwnie wypowiadają słowa i nie da rady ich zrozumieć, brzmi to jak jakiś bełkot. Co gorsza, denerwują się, że ich nie rozumiemy, nie jest to jednak kwestia tego że nie chcemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co cię nie zakili to cię wzmocni cz. 2

Zdobycie Kilimanjaro to bardzo niesamowite przeżycie, które na długo żyje w pamięci. Jednakże jak się wyjechało, to wypadało by tez wrócić, ...